Historia szkoły
Zaczęło się ponad 70 lat temu ...
Początki nie były łatwe. Działania wojenne zniszczyły miasto. Wszystko trzeba było zaczynać niemal od zera, także odbudowę szkolnictwa. Energicznie wzięto się do pracy już
w styczniu 1945 r. Pierwsze dwie szkoły podstawowe znalazły swą siedzibę przy ul. Kościuszki
i ruszyły już w lutym. To tam chodziły dzieci z całego miasta, nawet z Popław.Szkoły pękały w szwach, toteż 2 sierpnia 1945 r. zapadładecyzja o powstaniu trzeciej. Był kłopot ze znalezieniem odpowiedniego lokalu. W końcu zdecydowano się wykorzystać pomieszczenia przedwojennego Gimnazjum Kupieckiego w domu pana W. Bobowskiego przy ul. Wojska Polskiego 12. W czasie wojny mieścił się tu sąd rejonowy. Obecnie parter zamieszkiwał właściciel i lokatorzy, do dyspozycji szkoły pozostawało pierwsze i drugie piętro.
Zanim rozpoczęły się lekcje, należało budynek wyremontować,
a tymczasem brakowało funduszy. Prace opóźniały się, a było dużo do zrobienia poczynając od okien i podłóg a skończywszy na sprzęcie szkolnym. Wreszcie na początku września udało się uzyskać część pieniędzy, a część materiałów wzięto na kredyt. Wstawiono okna, ułożono podłogi, z desek zbito długie stoły wsparte na tzw. krzyżakach i ławki do siedzenia. Było ich za mało, więc niektórzy uczniowie przychodzili na lekcje z własnymi krzesłami lub stołkami,I tak oto po przezwyciężeniu tysiąca trudności 17 września 1945 r. w Publicznej Szkole Powszechnej nr 3 pojawili się pierwsi uczniowie. Na razie lekcje odbywały się tylko w pięciu salach, w pozostałych trwał w dalszym ciągu remont.
Czas wojny sprawił, że w poszczególnych klasach znalazły się dzieci w różnym wieku. Niektóre szybko musiały nadrabiać stracone lata.
Kłopot był ze wszystkim. Brakowało podręczników, zeszytów, przyborów szkolnych. Radzono sobie w ten sposób, że wykorzystywano podręczniki przedwojenne, za zeszyty służyły stare niemieckie rachunki, plakaty, ogłoszenia. Młodsze klasy pisały ołówkami, starsze stalówkami. Atrament w kałamarzach uzupełniał pan woźny. Używano różnych stalówek – krzyżaki pisały grubiej, serki – cieniej. A każda mogła zostawić okropnego, nienawistnego kleksa. Jedną z ulubionych rozrywek chłopców w czasie przerw była gra „w stalówki”.
Książki i zeszyty każdy nosił w czym miał. Szczytem luksusu był tornister z twardej tektury, ale niejeden uczeń nie miał nawet najskromniejszej torby. Także stroje były niewyszukane. Zdarzało się czasem przyjście na lekcje boso. Równie skromne bywały drugie śniadania – chleb ze smalcem albo chleb polany wodą i posypany cukrem, zawinięty w szary papier. Tak wyglądała codzienność.
Szkole dokuczała ciasnota. Jeśli tylko dopisywała pogoda, wszystkie uroczystości i apele odbywały się na boisku usytuowanym na tyłach budynku. Nie było zbyt wielkie. Na dodatek hałaśliwa gromada przeszkadzała lokatorom i sąsiadom. Było z tym trochę kłopotu.
Generalnie w szkole panowała duża dyscyplina. Nikomu nie przyszło do głowy niegrzeczne odezwanie się do nauczyciela albo chodzenie po ulicy po godzinie 20. Za karę można było, o zgrozo, zostać w kozie albo klęczeć na grochu.
No, ale chodzenia jesienią „na dzierżawę” do okolicznych sadów trudno było sobie odmówić.
Dużym utrapieniem zarówno dla nauczycieli, jak i dla uczniów były turkoczące po „kocich łbach” wozy konne jadące na wtorkowy lub piątkowy targ. Ale stanowiło to też źródło dochodu dla niektórych chłopców, którzy zanim przyszli na lekcje, sprzedawali chłopom w wiadrach wodę dla koni.
Jeśli zarobiło się parę groszy, leciało się na przerwie na drugą stronę ulicy do piekarni po „kaczuszki” i rogaliki z makiem albo do sklepu p. Rębeckiej po oranżadę.
Zmorą dzieci ówczesnych był podawany codziennie w szkole tran. Żeby dało się go przełknąć należało przynieść z domu kromkę posolonego chleba.
W pierwszych latach powojennych zaraz po lekcjach biegało się na dożywianie do ceglanego budynku na terenie dzisiejszej bursy.
Organizatorem i pierwszym kierownikiem szkoły był pan Zdzisław Kaźmirkiewicz. To niezwykła postać. W roku 1945 miał już 56 lat. Wrócił właśnie z obozu koncentracyjnego wyczerpany przeżyciami, a jednak z wielką energią zabrał się do pracy, nie szczędząc sił i czasu. W pamięci uczniów pozostał niezbyt wysoki pan w brązowym garniturze, który nie umiał krzyczeć. Bardzo delikatny, subtelny, dla każdego miał dobre słowo.
W szkole przebywał od rana do wieczora, przychodził jako pierwszy, wychodził ostatni. W pierwszych latach istnienia szkoły sam wykonywał wszelkie prace kierownicze i administracyjne – bez pomocy zastępcy czy sekretarki. Oprócz tego znajdował także czas na pełnienie różnych funkcji społecznych. Wielką dumą pana kierownika była orkiestra szkolna utworzona w roku 1951. Jej opiekunem był p. Stefan Nowakowski.
9 X 1959 r. odbyła się niezwykła uroczystość 50-lecia pracy zawodowej p. Z. Kaźmirkiewicza.
Ten niezwykły pedagog i organizator odszedł na emeryturę w roku 1962 w wieku 73 lat. Pozostał w pamięci uczniów, rodziców i nauczycieli.
Trzeci rok działalności szkoły upłynął pod znakiem doniosłych uroczystości. 10 XI 1947 roku szkoła otrzymała imię Tadeusza Kościuszki. Kilka miesięcy później 25 IV 1948 r. cała społeczność szkolna – uczniowie, rodzice i nauczyciele oraz zaproszeni goście zebrali się w kościele kolegiackim, a ksiądz Józef Brzeziński dokonał poświęcenia sztandaru z wizerunkiem patrona. Rodzicami chrzestnymi zostały trzy panie Zofie – Bóllowa, Orska i Radzińska a także inspektor Jan Zając, podinspektor Marceli Wyrzykowski oraz kierownik Z. Kaźmirkiewicz. Metryka oraz ten pierwszy w powojennym Pułtusku sztandar szkolny znajdują się obecnie w sali historycznej.
W tymże roku szk. 1947/48 zainstalowano w szkole radiowęzeł. Dzięki temu uczniowie mogli korzystać z audycji szkolnych a także słuchać komunikatów pana kierownika. To właśnie przez radiowęzeł ogłoszono wiadomość o śmierci Józefa Stalina. Wszyscy wtedy płakali. Jedni z rozpaczy, drudzy zapewne z radości. Płaczowi dzieci nie ma się co dziwić, skoro zmarł batiuszka Stalin, „dobroczyńca”, który tyle razy przysyłał im pyszne cukierki.
W poprzednim odcinku była mowa o tym, że szkoła dysponowała bardzo małym boiskiem, na którym w pogodne dni odbywały się apele. Na przerwach biegały tam dzieci, a w czasie lekcji – świnie, które właściciel wypuszczał z chlewika. Tak więc w zgodzie koegzystowały dzieci i świnki, a teren był maksymalnie wykorzystany. Zaraz za chlewikiem znajdowały się ubikacje. Korzystanie z nich zwłaszcza zimą lub w słotne dni było bardzo uciążliwe. Jeszcze dalej usytuowana była działka szkolna, której uprawą zajmowali się głównie członkowie koła biologicznego.
W pierwszych latach powojennych nauczanie religii w szkole było obowiązkowe, w klasach wisiały krzyże, lekcje zaczynano od modlitwy. Po pięciu latach religię wyrugowano. W roku 1957 wróciła znowu, ale tylko na trzy lata. Z klas zniknęły krzyże. Na wieść o ich usunięciu uczniowie zorganizowali coś na kształt strajku, jednak ich protest szybko wyciszono.
Zmorą, która trapiła uczniów (i nauczycieli) na początku lat pięćdziesiątych były codzienne apele. Należało przyjść do szkoły już o godz. 7.30, a potem przez pół godziny wysłuchiwać prasówki czyli relacji z aktualnych wydarzeń politycznych, co dla małych zwłaszcza dzieci było bardzo nudne.
W tym czasie funkcjonowała w szkole Organizacja Harcerska wzorowana na organizacji pionierskiej. Obejmowała wszystkich uczniów. Każda klasa stanowiła jedną drużynę podzieloną na zastępy i ogniwa. Funkcyjni nosili na ramieniu czerwone belki, natomiast wszyscy uczniowie byli zobowiązani do zakładania czerwonych chust i znaczków z płomykiem, co było sprawdzane codziennie na apelu.
Dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych zaczęło działać „szare” harcerstwo. Zniesiono czerwone chusty. Dziewczynki wdziały szare mundurki, chłopcy zielone. Na miejsce znaczków z płomykami pojawiły się krzyże harcerskie.
Noszenie mundurku było zaszczytem. Jedna z byłych uczennic wspomina, że na egzamin wstępny do szkoły średniej poszła właśnie w harcerskim mundurku, bo uważała, że to najpiękniejszy strój na świecie.
Harcerze i zuchy podzieleni byli na drużyny i zastępy. Zdobywało się różne sprawności po to, by zyskać kolejne stopnie. Jakież wtedy organizowano wspaniałe kominki, rajdy, podchody, złazy. Nikt nie myślał wówczas o komfortowych warunkach noclegu, podróży czy żywienia. Liczyły się ciekawe zajęcia, poznawanie nowych kolegów. Harcerstwo uczyło zaradności, odpowiedzialności, samodzielności, kształtowało charakter.
Nie wszyscy nauczyciele w jednakowym stopniu zachowali się w pamięci uczniów. Z pierwszej obsady oprócz panów Kaźmirkiewicza i Kosińskiego najczęściej wspominane są trzy dystyngowane, przedwojenne nauczycielki – pani Zofia Bóllowa, Jadwida Gorzelska i Józefa Bąkowska.
Wkrótce pojawili się następni. Elżbieta Kaczmarczyk przez wiele lat uczyła biologii oraz sprawowała pieczę nad grządkami uprawianymi przez uczniów. Starsza elegancka pani nigdy nie dźwigała toreb z zeszytami. Klasówki odnosili do jej domu przy ul. Kościuszki uczniowie. Takie to były czasy.
Panią Marię Han-Kamińską można nazwać wulkanem energii. Prowadziła różne zajęcia sportowe, zespół taneczny, drużynę harcerską. Organizowała biwaki, kominki, choinkę, różne szkolne uroczystości. Żadne przedsięwzięcie nie mogło się obyć bez jej udziału.
Przygotowaniem szkolnych uroczystości zajmowała się też przemiła pani Leokadia Kołakowska – polonistka.
Z kolei pani Janina Małecka znana była ze swej wrogości. Była postrachem wszystkich uczniów, bo lubiła zostawiać niesfornych wychowanków w kozie, ale j. rosyjskiego uczyła doskonale.
Postawna, o mocnym głosie pani Helena Rzeczyńska zajmująca się klasami młodszymi też budziła posłuch wśród swych podopiecznych.
Pani Woźniak została zapamiętana jako ta osoba, która miała odwagę uczyć historii „nieoficjalnej”. Niektórzy jej wychowankowie dopiero z perspektywy dorosłego życia zrozumieli, na co narażała się ich nauczycielka. Niezwykle barwną postacią był pan Stefan Nowakowski. Więzień obozu koncentracyjnego często opowiadał uczniom o swych tragicznych przeżyciach wojennych. Uczył kilku przedmiotów – matematyki, historii, ale przede wszystkim śpiewu. Był człowiekiem bardzo żywotnym, energicznym. Pięknie grał na skrzypcach, prowadził też swoją dumę – szkolną orkiestrę, w skład której wchodzili mandoliniści, skrzypkowie, akordeonista i perkusista. To był człowiek całym sercem oddany uczniom.
Jedną jeszcze osobę warto wspomnieć – pana woźnego Stanisława Jakubowskiego, który za pomocą dużego ręcznego dzwonka wzywał uczniów na lekcje w pierwszych powojennych latach. W szkole przebywał całymi dniami, a zimą nawet w niej spał, by wcześnie rano napalić w piecach. Na jego głowie były też wszelkie naprawy i szorowanie śmierdzącej ropą podłogi (podłogę smarowano ropą, aby kurz się na niej nie osadzał), a także szereg innych obowiązków. Z powodu wieku i sumiastych wąsów dzieci nazywały go dziadkiem. Był niezwykle miłym i uczynnym człowiekiem lubianym przez wszystkich.
Tak wyglądało życie szkoły do roku 1958, kiedy to przeniosła się do nowego budynku.
PRZEPROWADZKA
W budynku przy ul. Wojska Polskiego było ciasno. W ośmiu niewielkich salach uczyło się 430 dzieci. Szkoła nie dysponowała żadnymi pomieszczeniami pomocniczymi, w których dzieci mogłyby oczekiwać na lekcje, a nauka odbywała się na 3 zmiany (wieczorem funkcjonowała szkoła dla pracujących).
W roku 1954 pojawiła się myśl o konieczności budowy nowego budynku. Zrazu nieśmiało kiełkowała, ale słyszało się coraz więcej głosów, że jest to inwestycja niezbędna.
W październiku 1954 r. na wspólnym posiedzeniu Rady Pedagogicznej i Komitetu Rodzicielskiego decyzja zapadła. Gorąco ja poparło walne zgromadzenie rodziców w listopadzie. Rozpoczęto starania o jak najszybsze rozpoczęcie budowy, co nie było sprawą prostą. Przede wszystkim nie było odpowiedniej działki. Udało się ja uzyskać w czerwcu 1956 r. W drugiej połowie 1956 rozpoczęto wykopy. Roboty szybko posuwały się naprzód.
A tymczasem członkowie Komitetu Budowy zastanawiali się, skąd zdobyć jak najwięcej funduszy na wyposażenie. Po pierwsze ustalono, że rodzice uczniów z obwodu szkoły opodatkują się. W ten sposób zebrano kwotę 11582 zł. Ponadto organizowano loterie i zabawy, z których dochód przeznaczono na potrzeby szkoły. Na jedną z potańcówek p. Janina Turkowa przygotowała piękne kotyliony, które „szły” jak woda. Gdy budynek był już gotowy, rodzice bardzo aktywnie zaangażowali się w prace porządkowe – myli okna, szorowali podłogi.
Przenosiny z jednego budynku do drugiego odbywały się „ręcznie”. To oznaczało wiele „kursów” na trasie ul. Wojska Polskiego – ul. Tysiąclecia 14 (choć wtedy właściwie nie było to jeszcze ul. Tysiąclecia, lecz Strzelecka).
Wreszcie wszystko było gotowe – usterki usunięte, sale urządzone, więc 3 XII 1958 korowód uczniów i nauczycieli wyruszył sprzed starej szkoły w kierunku nowej.
Dla dzieci przyzwyczajonych do ciasnoty pomieszczeń przy ul. Wojska Polskiego nauka w nowym miejscu była wielką radością i ... wielkim szokiem. Duże, widne klasy, korytarze zdające się nie mieć końca, wszędzie czyściutko, sala gimnastyczna i świetlica do dyspozycji, a do tego – nie do wiary – czynne prysznice. W tamtych czasach w wielu domach nie było bieżącej wody, do toalety chodziło się na podwórko, więc możliwość spłukania potu po lekcji wych. fiz. pod prysznicem była dużą atrakcją. Wielkim novum dla uczniów była konieczność noszenia kapci. Groźny pan woźny Milczarczyk pilnował porządku i żaden uczeń nie ośmielił się wejść do klasy bez zmiany obuwia.
Szerokie hole w czasie przerw rozbrzmiewały śpiewem i zabawami. Życiem tętniła też świetlica czynna cały dzień, w której królowała pani Genowefa Stryjkowa, ćwiczyła orkiestra pod dyrekcją pana Nowakowskiego, tańczyli i recytowali członkowie koła tanecznego i recytatorskiego pod bacznym okiem p. Han-Kamińskiej. Od czasu do czasu świetlica zmieniła się w salę kinową bądź teatralną. Kino objazdowe prezentowała najnowsze hity filmowe, a uczniowie – różnorakie inscenizacje.
W podpiwniczeniu znajdowała się nie tylko świetlica, ale także biblioteka (krótko, bo wyznaczone pomieszczenie było zbyt ciasne) harcówka, gabinet lekarski no i stołówka. Kuchnia wydawała ponad 200 obiadów. Po całej szkole rozchodziły się smakowite zapachy, a panie kucharki częstowały „pępuchami” (bywają one serwowane do dzisiaj). Głodni mogli też skorzystać z oferty sklepiku działającego w ramach Spółdzielni Mieszkaniowej, nad którym pieczę sprawował pan Nowakowski.
A na parterze i piętrze czekały na uczniów coraz lepiej wyposażone pracownie.
Otoczenie szkoły wyglądało zupełnie inaczej niż dzisiaj. Wokół rozciągały się pola i sady, wśród nich biegła droga do pięknego, nowego budynku. Z biegiem czasu teren wokół uporządkowano, ogrodzono, posadzono topole i modrzewie.
Powoli znikały pola i ogrody, a zaczęły wyrastać kolejne bloki i w szkole pojawiało się coraz więcej dzieci.
I tak płynęły kolejne lata.
1 IX 1966 r. funkcję kierownika (od 1970 r. dyrektora) szkoły objęła Daniela Podlasin-polonistka, instruktor metodyki j. polskiego w Powiatowym Ośrodku Metodycznym w Pułtusku. Na stanowisku dyrektora pozostała przez 24 lata do roku 1990, kiedy odeszła na emeryturę. Daniela Podlasin objęła szkołę w momencie, gdy uczęszczało do niej ponad 1000 uczniów i po raz pierwszy pojawiła się klasa VIII.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych życie szkolne i pozaszkolne wyglądało inaczej niż współcześnie. Dzisiejszym uczniom nie mieści się w głowie, że ich starsi koledzy jeszcze nie tak dawno, będąc na mieście, mieli obowiązek posiadania przy sobie legitymacji szkolnej i przyszytej na rękawie tarczy. Poza domem mogli przebywać tylko do godz. 20.00. Był czas, że wyznaczeni nauczyciele dyżurowali wieczorem na ulicach miasta i nikt się temu specjalnie nie dziwił.
Z latami powoli kształtowała się tradycja szkoły. Przede wszystkim corocznie organizowano dni Patrona – do roku 1973 w październiku, w rocznicę śmierci Kościuszki, później w lutym, w rocznicę jego urodzin. Obecnie Dzień Patrona obchodzony jest w marcu, w rocznicę przysięgi na rynku w Krakowie.
W maju 1974 r. nastąpiło uroczyste otwarcie Izby Pamięci Narodowej, którą zaprojektował p. Kazimierz Szymanek. Prezentowane eksponaty pochodziły z darów pułtuskich regionalistów, między innymi Edwarda Malinowskiego, Stefana Nowakowskiegho, Stanisławy Bochenek. Duża część zbiorów związana była z ostatnią wojną. Uczniowie mogli oglądać żołnierskie hełmy, naboje. Niesamowite wrażenie musiały na nich wywierać pasiaki więźniów obozów koncentracyjnych, bo wspomnienia wojenne nie były jeszcze tak odległe. Za swą działalność Izba zebrała kilka znaczących nagród.
28 XI 1977 r. po raz pierwszy został odśpiewany hymn szkoły. Słowa i melodię ułożył p. Romuald Jankowski, nauczyciel wychowania muzycznego. Pieśń ta towarzyszy szkolnym uroczystościom już 27 lat. Dwa lata później, 24 lutego odsłonięto w głównym holu „ścianę Patrona”, która istnieje do dziś. W roku 1981 Komitet Rodzicielski ufundował nowy sztandar. Stary można obecnie oglądać w pracowni historycznej.
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych pełną parą działały drużyny harcerskie. Mniej już teraz zwracano uwagi na sprawy polityczne, więcej na typową działalność harcerską np. zdobywanie sprawności.
Latem harcerze wyjeżdżali na obozy, lecz jakże różniły się one od tych dzisiejszych. Panowały spartańskie warunki. Trzeba było samodzielnie rozbić namioty, na ogół tzw. „dziesiątki”, zbudować kuchnię i latryny. Posiłki przygotowywały kolejno wyznaczone wachty. Często obozy takie organizowane były w Rudzie nas jeziorem Roś, otoczonym przepiękną Puszczą Piską. To idealne miejsce na podchody i wieczorne ogniska. Pamiętają je do dziś ich uczestnicy. Doskonale tę atmosferę oddaje powieść Seweryny Szmaglewskiej „Czarne stopy”. Na takie obozy wyjeżdżały też dzieci z „Trójki”.
Pierwszą szczepową wszystkich drużyn działających w szkole była niezapomniana Maria Kamińska,, potem Stanisława Boratyńska. Przez kilkanaście lat prowadziły drużyny Jolanta Skalska i Anna Wiśniewska. Drużyny harcerskie i zuchowe działały prężnie. Uczestniczyły w szkolnych i miejskich uroczystościach, brały udział w różnych harcerskich festiwalach i przeglądach małych form artystycznych. Np. w r. 1967 „Rude Wiewiórki” wystąpiły na III Festiwalu Małych Form Harcerskich w Sochaczewie, gdzie za bajkę „Kopciuszek” otrzymały w nagrodę 1000 zł. Równie piękne sukcesy miały na swym koncie drużyny „Bolek i Lolek”, „Leśne bractwo” czy „Kukiełkowe bractwo”.
Zniknęły już całkiem z naszej rzeczywistości pochody pierwszomajowe, w których uczestniczył „lud pracujący miast i wsi”. Dzieci nie zastanawiały się nad aspektem politycznym Święta Pracy. Dla nich była nie byle jaka atrakcja – wesoły korowód, występy artystyczne, a potem lody i zabawa z kolegami.
Takich „inności” w porównaniu ze współczesnością było w szkole więcej, ja wspomniałam tylko o kilku.
W roku 1990 funkcję dyrektora PSP nr 3 objął Wojciech Gregorczyk.
W ostatnim dziesięcioleciu funkcję dyrektora PSP nr 3 pełnili: Wojciech Gregorczyk i Dorota Karzulewska. Upłynęło ono pod znakiem reformy systemu oświaty.
W roku 2000 odeszła ostatnia ósma klasa.
Dla wszystkich związanych ze szkołą reforma stanowiła wielkie wyzwanie i sprawiła sporo zamieszania. Oznaczała konieczność odejścia do gimnazjum niektórych nauczycieli, z kolei „Trójkę” zasilili dotychczasowi pracownicy PSP nr 1. Były to trudne dla wszystkich chwile.
PSP nr 3 to szkoła mająca wiele mocnych stron. W ostatnim okresie działo się tu wiele ciekawego. Przez kilka lat z rzędu uczniowie klas II-V, nauczyciele i rodzice emocjonowali się turniejami międzyklasowymi, które obejmowały kilka konkurencji. Zwykle zaczynały się od rozgrywek sportowych, później następowały zmagania wiedzowe, wreszcie – prezentacje artystyczne. Wrażeń i przeżyć było mnóstwo, wszyscy świetnie się bawili i prześcigali w ciekawych pomysłach. Niektóre edycje turnieju miały charakter tematyczny, np. kl. IV rozgrywały je pod hasłem „W krainie baśni”, kl. V przenosiły się w świat mitów greckich. Interesująco obmyślona oprawa sprawiała, że uczestniczy czuli się, jakby naprawdę przenieśli się na Olimp albo w krainę baśni.
Bardzo ciekawą inicjatywą jest organizowanie jesiennych biegów patrolowych. Drużyny z poszczególnych klas podążają wyznaczonymi wcześniej trasami, rozwiązując po drodze różnorodne zadania. Bieg patrolowy połączony jest ze zbieraniem surowców wtórnych i pogłębianiem świadomości ekologicznej. Nawet fatalna pogoda nie jest w stanie osłabić ducha walki wśród zawodników.
Dużą wagę przywiązuje się w PSP nr 3 do edukacji regionalnej i szerzenia wiedzy o dziejach Małej Ojczyzny. Zrealizowano na ten temat mnóstwo najróżniejszych pomysłów, np. od jakiegoś czasu co roku na wiosnę organizowany jest Dzień Kurpiowski, w trakcie którego uczniowie poznają kurpiowskie tradycje. Do dziś wiele osób pamięta niezapomniany występ Kasi Orzech, która wcieliła się w postać złośliwej, kurpiowskiej żony. Rokrocznie też poszczególne klasy jeżdżą do skansenu w Kadzidle, gdzie uczą się trudnej sztuki robienia wycinanek z kolorowego papieru albo lepienia obrzędowego ciasta. Na naukę wyklejania kurpiowskich pisanek i układania tradycyjnych palm przychodzą do Miejskiego Domu Kultury albo zapraszają do szkoły artystki ludowe, np. p. Halinę Witkowską z Pniewa. Uczniowskie prace inspirowane sztuką kurpiowską pięknie dekorują szkołę przed świętami Bożego Narodzenia czy Wielkanocy.
Przeszłością Pułtuska zajmują się od kilku lat członkowie koła historycznego i historyczno-literackiego. Rezultatem ich działań jest kilka interesujących prac i wiele nagród w konkursach organizowanych między innymi przez Zamek Królewski w Warszawie, Muzeum Niepodległości w Warszawie, Muzeum Szlachty Mazowieckiej w Ciechanowie i inne. Ostatnia inicjatywa włączenia się do akcji porządkowania zabytkowych nagrobków na cmentarzu Św. Krzyża przyczyni się na pewno do ocalenia choć części tych pięknych śladów przeszłości.
Od roku 1995 ukazuje się szkolna gazeta „Trójczyna”, niedawno przemianowana na „Trójeczkę”, która od dziesięciu lat towarzyszy ważnym szkolnym wydarzeniom.
Od roku szkolnego 2001/01 wybranemu absolwentowi opuszczającemu mury szkoły przyznawana jest niezwykła nagroda. To puchar „Fair Play”. Inicjatorem i fundatorem tak wspaniałego wyróżnienia jest p. Mirosław Michalczyk. Specjalna komisja ułożyła zasady przyznawania pucharu. Ustalono, że kandydować mogą uczniowie klas VI, którzy są zaangażowani w sprawy szkoły i klasy, a ich główną cechą jest bezinteresowność i pokojowe rozstrzyganie konfliktów.
Jako pierwsza puchar „Fair Play” zdobyła Paulina Rembecka, uczennica kl. VIe. W następnych latach osobami zasługującymi na zaufanie i uznanie kolegów oraz nauczycieli okazali się: Andrzej Wróbel z kl. VIb, Olga Gosiewska z kl. VIe i Wojciech Cendrowski z kl. VIa. Do ostatniej chwili uczniowie nie wiedzą, kto tym razem zostanie uhonorowany, a podczas wręczania pucharu jest zwykle dużo łez i owacja na stojąco.
Uczniowie PSP nr 3 mają wielorakie możliwości pogłębienia wiedzy, ale i rozrywki. W szkole działa wiele kół zainteresowań, w zależności od potrzeb tworzone są nowe, np. w ostatnim czasie zaczęło funkcjonować koło krawieckie. Nie brakuje też okazji do wesołej zabawy.
Zaczęło się ponad 70 lat temu, a każdy kolejny rok dopisuje
nowe karty do historii PSP nr 3.
W pracy niniejszej korzystałam z monografii szkoły autorstwa p. B. Słoniny oraz ustnej relacji państwa Pachlińskich, p. J. Salkowskiej i p. J. Skalskiej
Bożena Kucharczyk